Chemicy, inżynierowie itp. często atakują fizyków, zwłaszcza fizyków teoretyków, za „nadmierną abstrakcję” i za „rozdźwięk z rzeczywistością”. Wywodzi się to, jak sądzę z ich niedokształcenia. Mają luki w wykształceniu matematycznym, toteż używają tylko tego aparatu matematycznego, który dobrze opanowali. Tak np znany nam waldemar używa prawie wyłącznie czterech działań matematycznych (no, jeszcze potęguje) – to potrafi. Używałby pewnie pochodnej, ale ta pewnie sprawia mu trudności. Pisze więc „prędkość”, ale tak naprawdę pewnie nie bardzo wie co to jest prędkość, pewnie nie potrafi się pochodną posługiwać. Pisze „objętość”, ale pewnie i całka to ciężki orzech do zgryzienia. Pisze „czas”, ale nie zastanawia się czym jest czas i jak zależy od obserwatora. Pisze „przestrzeń”, ale pewnie nie zastanawia się co to jest przestrzeń i jak zależy od obserwatora. Pisze „częstość”, ale pewnie nie zastanawia się nad tym jak jest definiowana i jak zależy od obserwatora. Podobnie taki Veynik. Ten zna termodynamikę. Wie zatem co to jest „różniczka” i niewiele więcej. Zatem całą swoją teorię przedstawia używając różniczek . Obydwaj krytykują tych, którzy ośmielą się użyć innego aparatu matematycznego, aparatu matematycznego, którego oni nie opanowali, z którego nie potrafią skorzystać.
A przecież fizyka to nauka ilościowa, żeby posługiwać się ilościami potrzebne są reguły, te reguły pochodzą z matematyki, a matematyka nie zamyka się na czterech działaniach i pojęciu różniczki.
Na przeciwnym krańcu jest taki Michał Heller, którego ciągnie matematyka abstrakcyjna, czym bardziej oderwana od rzeczywistości tym lepiej.
A może prawda leży gdzieś pośrodku?
Eter - jest, czy go nie ma?