„Niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie.” Mat, 6:13
Ziemia to wiem. Ale niebo? Co ja wiem o niebie? Jest takie pojęcie matematyczne, czytałem o tym, ale nie o to chyba tu i idzie.... Więc czytam dalej:
„1 Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. 2 Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. 3 I mówił im wiele w przypowieściach”
No dobrze, myślę sobie, ale czemu wsiadł do łodzi? I czemu „w przypowieściach”? A nie można by tak „kawa na ławę”? Tak jak ja uczyłem studentów co to jest pochodna i całka? Wyjaśnić, przepytać, dać zadania, zwrócić uwagę na błędy, wyjaśnić raz jeszcze. Potem egzamin i odsiew. A tu, u Mateusza, jakos inaczej o sianiu:
„Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je.” Mat, 13;3-4
Kto to jest ten siewca? Czemu sieje jak popadnie, nie mógłby się przyłożyć, tak by ziarna nie padały na drogę, huknąć na ptaki, by je na dobre odstraszyć? Hmmm... „przypowieść” to, zatem może muszę się trochę wysilić, by nie brać wszystkiego dosłownie? Ale jeśli nie dosłownie, to jak? Na razie rozumiem tylko ziemię. Zastanawiam się nad ptakami, co to są te ptaki? Przychodzi mi do głowy, jak to u mnie czasem bywa, złośliwa myśl: a może to moje zastanawianie się nad tym czym są te ptaki, jest takim ptakiem? Może to ja sam jestem tym nasieniem, siewca posiał mnie przy drodze, a moje myśli mnie wydziobują? Nie tyle mnie, ile to, co jest do mnie mówione.... Jedni to rozumieją, a ja nie. Wszak:
„18 Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy! 19 Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze.” Mat, 13:18-19
Nie mam wątpliwości. Jestem ziarnem zasianym przy drodze. Ten Zły, to ja sam, bo przecież nie rozumiem. Nawet, gdy ptaki mnie nie wydziobią, wyrosnę na kąkol:
Może nawet na bujny, w towarzystwie innych kąkoli będzie mi raźnie
A jak to jest u Łukasza?
„5 Siewca wyszedł siać ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało podeptane, a ptaki powietrzne wydziobały je. „ Łuk. 8:5
Nie tylko mnie wydziobią moje własne myśli, ale jeszcze najpierw zdepcą mnie stopy. Stopy – to ta część mnie, która jest najbliżej ziemi. Łódź jest na ziemi, jest na wodzie. Myślę o tajemnicach wody:
Woda, światło. Ziemia, uczęszczana droga, przyziemność, wydziobanie. Nawet na kąkol nie wyrosnę.
A chciałbym przecież wyrosnąć na słonecznik, tak jak ten:
Chciałbym szukać światła i to nie sam, z całym słonecznikowym polem.
A do tego tak daleko, bo dalej przecież, nawet jeśli moje ziarno, jakimś zrządzeniem losu nie padło na drogę, to:
„5 Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. 6 Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia.” Mat, 13:5-6
Myślę sobie, że chyba nie mam korzenia. Wystawiam się na światło, przyjdzie słońce i mnie przypali. Myślę też sobie: przecież to niesprawiedliwie, dlaczego ludzie nie rodzą się równi? Czemu jedno ziarno pada przy drodze, drugie na miejsce skaliste? Z drugiej strony, tak sobie myślę, nie każda komórka mojego ciała może być komórką mózgu. Komórka pięty jest też potrzebna. Co by to było, gdyby wszystkie komórki się zbuntowały i zechciały być komórkami mózgu? No, ale mała liczba komórek może aspirować wyżej, od tego ciało nie umrze. Więc może i ja mogę? Patrzę na wodę, patrzę na niebo i jakoś się uspokajam:
Mogę wrócić do mojej matematyki i „nieba w równaniach”.