Przez kilka dni żyłem w krainie czarów. Zresztą dalej w niej żyję. Podniecony jak przed laty, w czasie pisania doktoratu, może bardziej. Wydaje mi się, że trafiłem na królicza norę, no i kopię zawzięcie. A królik, który tam mieszka, nazywa się Twistor. Kraina nazywa się Matematyka. A kiedy kopię, rozgrzebuję ziemię, przegryzam konary, usuwam kamienie – zapominam o jedzeniu i o spaniu. Może coś nowego odkryję? Może nie. Ale nawet jeśli niczego nowego nie odkryję, przynajmniej się czegoś nowego nauczę.
Z ta matematyką jest śmiesznie. Nawet nie to, że, z niezrozumiałych powodów, świat, Przyroda, wydaje się o matematyce coś wiedzieć. Śmieszne jest także to, że ona żyje własnym życiem. Tyle rzeczy jest tam ze sobą powiązanych. Pociągamy za jeden sznurek i odsłania się, nieoczekiwanie, nie jedna zasłona a kilka. A tam następne sznurki i następne zasłony. A za każdą zasłoną żyje jakiś twór. W dodatku te twory tworzą zorganizowana społeczność, są fragmentami większego organizmu.
I tak zapełniam rachunkami codziennie kilkanaście stron. Obkładam się książkami, odbitkami, papierzyskami. Wspomagam algebrą komputerową, komputer mnoży wielkie macierze. Sprytne są te komputery, wiedzą wiele rzeczy, wiedzą nawet co to jest iloczyn tensorowy, a tych iloczynów jest u mnie wiele.
Nie starcza miejsca na biurku – a biurko moje to nie zwykłe biurko. To stół 1.80 m długości. Więc przeniosłem się na podłogę. Tam jest więcej miejsca i mogę się obłożyć papierzyskami wokół. W dodatku w pozycji leżącej mózg jest lepiej ukrwiony!
Problem jest ten, że mamy małego pieska – Sherry się nazywa. No i ta Sherry koniecznie chce pisać prace razem ze mną. Kiedy piszę, koniec ołówka sie rusza – i jest to niezwykle ciekawe zjawisko dla małego stworka. Więc pomaga mi pisać chwytając ząbkami koniec. Ciekawe są też same papiery, też warto je nadżuć. I tak się tworzy nowa nauka.
W międzyczasie miałem ciekawe konwersacje z moim znajomym X – autorem świeżo wydanej książki. Jest bardzo przygnębiony tym, że w książce są błędy. Moje pocieszenia, że errare humanum est, że znam książki z erratą na dziesięć stron (np. słynne Tablice Matematyczne Ryzhika roją się od błędów), nie na wiele się zdają. Mówię X, że najlepiej opublikować erratę w Internecie, gdzie każdy czytelnik będzie mógł ją łatwo znaleźć. Myśl o tym przyprawia X o zgrozę – co pomyślą koledzy matematycy? Czy naprawdę tak się robi – pyta. We Francji nikt się do błędów nie przyznaje – tak mi mówi. Błędy się ukrywa. Tak został wychowany. Został też wychowany tak, że własne publikacje się ukrywa, chyba dlatego, by inni nie mogli się na nich oprzeć i pójść dalej niż autor. Choć znamy się od lat, dotąd mi nie pokazał wszystkich swoich publikacji. Mówi „ a, to jest w mojej sekretnej pracy....”. Dla mnie jest to cos kompletnie niezrozumiałego. Dlaczego utajniać?Nauka powinna być własnością wszystkich. A jednak wielu geniuszy w przeszłości tworzyło i ukrywało swoje dzieło. Dla mnie jest to objaw egoizmu. Nie rozumiem tego. Właściwą postawą jest służenie innym i służenie sobie poprzez służbę dla innych. Niewielu ludzi jednak, jak mi się wydaje z obserwacji, tak na to patrzy.
Ja tajemnic nie mam i mieć nie chcę. Obciążają zresztą umysł, obciążają sumienie, są jak piasek w trybach maszyny.
Komentarze