Arkadiusz Jadczyk Arkadiusz Jadczyk
650
BLOG

Arkadiuszu, muszę cię uprzedzić że nasz telefon jest na podsłuch

Arkadiusz Jadczyk Arkadiusz Jadczyk Polityka Obserwuj notkę 25
Słowo Polskie (Gazeta Wrocławska) opublikowało w sobotę artykuł p.t. "Pseudonim Paget". Pierwszy paragraf artykułu:

"Według Instytutu Pamięci Narodowej wieloletni dyrektor Instytutu Fizyki Uniwersytetu Wrocławskiego współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa
Profesor Jan Łopuszański, wybitny fizyk, w archiwach wrocławskiego IPN jest zarejestrowany jako tajny współpracownik. - Nie podpisałem żadnego zobowiązania - broni się 84-letni naukowiec."

Jako, że profesor Jan Łopuszański był moim opiekunem naukowym, promotorem mojej rozprawy doktorskiej i dyrektorem Instytutu w którym przez wiele lat pracowałem, jako, że pełniłem przez parę dobrych lat funkcję jego zastępcy, bywałem u niego w domu, dyskutowaliśmy wiele razy i to gorąco na tematy polityki naukowej i nie tylko naukowej, czuję się zobowiązany do opisania jak ta rozdmuchana w sobotę "afera" wyglądała od mojej strony. O artykule dowiedziałem się dopiero dzisiaj, przeczytałem i natychmiast zadzwoniłem do Profesora. Telefon odebrała jego żona Barbara. Jej pierwsze słowa brzmiały: "Arkadiuszu, muszę cię uprzedzić że nasz telefon jest na podsłuchu". Nie będę tego komentował. Pisałem o ponerologii politycznej w moich poprzednich blogach. "Nowe czasy" nie różnią się pod wieloma względami od "starych czasów". Zmieniły się może agentury i tzw. "sprzymierzeńcy", ale mam poważne wątpliwości czy aby na lepsze.

Katarzyna Kaczorowska, autorka artykułu w "Słowie Polskim" pisze:

"W 1968 roku w marcu zbuntowali się studenci polskich uczelni, a w efekcie wybuchła antysemicka i antyinteligencka nagonka. Rada wydziału matematyczno-fizyczno-chemicznego uniwersytetu przyjęła uchwałę potępiającą politykę rządu. Jedną z osób, która ją podpisała, był prof. Łopuszański."

No cóż, w tym strajku studenckim uczestniczyłem i ja, okupowaliśmy gmach Uniwersytetu. Byłem wtedy na pierwszym roku studiów doktoranckich. Brałem też udział w wyżej wspomnianej Radzie Wydziału, podpisałem pamiętną uchwałę i, jak sie wiele lat poźniej dowiedziałem, trafiłem za to na "czarną listę".

Autorka pisze dalej:

"W archiwach IPN-u zachowała się sporządzona przez oficera SB notatka z listopada 1968, w której Paget relacjonuje spotkanie w mieszkaniu wybitnego matematyka, prof. Stanisława Hartmana. Hartman miesiąc wcześniej dowiedział się, że wraz z grupą innych naukowców będzie usunięty z uczelni. Bez jego zgody przeniesiono go do Polskiej Akademii Nauk. Oficer zanotował: "Zdaniem Pageta spotkanie nie miało zabarwienia konspiracyjnej schadzki (...)". SB podejrzewała Hartmana, że zmobilizuje studentów do strajku w obronie wyrzuconych wykładowców."

Jak pamiętam, uczestniczyłem również w spotkaniu w mieszkaniu prof. Hartmana. Wiele Rad Wydziału było w następnych latach poświęcone jego obronie przed prześladowaniami. Matematycy i fizycy teoretyczni byli szczególnie czuli na prawość. Chemicy natomiast w tym nie celowali.

Hartman i Łopuszański byli zawsze dla mnie wzorcami do naśladowania. Czasy były trudne, ja zaś miałem niewyparzoną gębę. Władza należała do Partii i Partia robiła co chciała. Łopuszański, po powrocie z Princeton, postawił sobie za zadanie podniesienie poziomu naukowego w Instytucie Fizyki Teoretycznej do najwyższej rangi światowej. Było to bodaj w r. 1970, gdy w jednej z naszych rozmów namawiał mnie do wstąpienia do PZPR. Byłem młody i zdolnym, miałem niezły autorytet jako świetnie zapowiadajacy się naukowiec. Łopuszański przekonywał mnie, że dla dobra Instytutu powinniśmy, ja i moj rówieśnik, wówczas asystent, wstąpić do Partii i działać tam "od środka". Sam był zawsze bezpartyjny, mówił otwarcie co myślał, bronił prześladowanych. Przekonał mnie wszakże do tego, że "należy działać od środka". Nie chciałem tego robić przed obroną doktoratu i przed otrzymaniem etatu adiunkta. Obroniłem się summa cum laude, zostałem adiunktem, po wielu trudach i interwencjach mojego promotora udało mi się w końcu wyjechać na trzymiesięczny staż do CNRS w Marsylii, gdzie nabrałem dalszych ostróg naukowych. Po powrocie, w 1971 roku wstąpiliśmy, ja i mój rówieśnik, do PZPR. Nie było to bynajmniej łatwe. Przed wstąpieniem były "rozmowy z komisją" - członkami komisji przyjmującej byli głównie chemicy. Wtedy to właśnie dowiedziałem się, że jestem na czarnej liście. We wspomnianej Radzie Wydziału uczestniczyła "wtyczka", młody asystent chemik, który, jak to z wtyczkami bywa, gorąco agitował za podpisaniem protestu. Założyliśmy zatem "grupę partyjną" w Instytucie. Szefem grupy był nasz starszy kolega, który po studiach w Leningradzie mocno przesiąkł czerwoną doktryną. O wszystkim co sie działo w "partii" informowałem prof. Łopuszańskiego i razem ustalaliśmy strategię co i jak robić by przeciwstawiać się gorącym zapędom aktywistów. Mój autorytet naukowy rósł dość szybko, mogłem więc sobie pozwolić na to by mówić otwarcie o tym co było złe, by rozwijać to co było prawe. Uchodziło to nam przez pewien czas, byliśmy wszakże znani jako "dysydenci w Partii", byliśmy wzywani "do Egzekutywy na dywanik".

Łopuszański, dzieki swemu autorytetowi naukowemu i kontaktom zagranicznym uruchomił współpracę z NSF, Instytut podpisał umowę o wymianie naukowej ze Stanowym Uniwersytetm Long Island w Stony Brook. Ze strony Stony Brook umowę nadzorował laureat Nagrody Nobla, fizyk amerykański chińskiego pochodzenia prf. C. N. Yang. Instytut zyskiwał na tej umowie. Łopuszański uczynił mnie "rachmistrzem" umowy - musiałem się więc szybko nauczyć posługiwać maszyną liczącą - taka na korbkę, jednocześnie pracowałem nad swoją habilitacją (zakończona z sukcesem w r. 1975) . W ramach tej umowy wyjechał w r. 1975 na trzy miesiące Łopuszański, wyjechałem też ja. Wyjeżdżali w natępnych latach inni. Z wizytą do Instytutu przyjechał prof. Yang, który parę lat potem został doktorem honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego. Promotorem był właśnie Łopuszański. Trzy lata po mojej habilitacji, w r. 1975 Łopuszański zaproponował mi pełnienie funkcji zastępcy dyrektora instytutu. Wydaje mi się, że stanowiliśmy dobry tandem, mimo że sam byłem niedoświadczony i miałem czasem gorąco w głowie. Ranga Instytutu wciąż rosła. Zmieniała sie jednocześnie sytuacja polityczna, bynajmniej nie na lepsze.

Początkowo paszporty na wyjazdy zagraniczne odbieraliśmy w Dziale Wspólpracy z Zagranicą. Prawie nigdy nie udawało się zrealizować wyjazdu w planowanym terminie. Zwykle "coś" stawało na przeszkodzie. Służby specjalne miały jakieś "zastrzeżenia". Łopuszański zawsze w takich przypadkach interweniował u Rektora, Rektor natomiast, jeśli został przekonany autorytem naukowym, interweniował "gdzie należało". Bywało, że jakiś wyjazd opóźniał się o rok czy nawet o parę lat.

Nie pamiętam od którego roku polityka wydawania paszportów uległa zmianie - żeby odebrać paszport trzeba było udać sie na Komendę. Tam zaś następowała "rozmowa": gdzie, po co, z kim itd. A po powrocie z zagranicy należało się udać na Komendę raz jeszcze, żeby "oddać paszport" i złożyć "sprawozdanie". I znów były wypytywania, że "wywiad" się interesuje danym ośrodkiem zagranicznym, że co sie w tym ośrodku robi itd. Nie wiem jak zachowywali się w takich sytuacjach inni, ja nie miałem problemów z opowiadaniem o sprawach i tak publicznie znanych. O moich wizytach na Komendzie zawsze opowiadałem Łopuszańskiemu. Sam nie wiedziałem czy on sam był też wzywany czy nie. Przyszedł wreszcie moment, kiedy, przypuszczalnie na skutek mojej niewyparzonej gęby i dysydenckiej działalności wewnątrz PZPR, mój własny wyjazd do CERN-u nie mógł dojść do skutku, mimo interwencji Łopuszańskiego i Rektora. Wreszcie otrzymałem telefon z "zaproszeniem na Komendę" i wzmianką, że będzie tam także, oprócz mego zwykłego interlokutora, także "pułkownik". Łopuszański ostrzegł mnie bym broń Boże NICZEGO nie podpisywał. No coż, poszedłem na Komendę i istotnie był tam również za biurkiem szykownie odziany "poważny pan". Zapytali mnie czy mogą "nagrywać". Spytałem "po co?". Następnie zapropnowano mi podpisanie czegoś tam. Jakoś to nie zadziałało, więc padła następna propozycja, mianowicie "spotkania się na neutralnym gruncie, w prywatnym mieszkaniu". Takie były ich metody. Zawiedli sie na mnie, pułkownik był rozczarowany, że stracił czas i nie udał sie werbunek tak dobrze zapowiadającego się "agenta" (tak mnie zapewne był przedstawił mój stały interlokutor, pan "Zygmunt"). Byłem po tej wizycie roztrzęsiony. Łopuszański, jak pamiętam, pochwalił mnie i podnosił na duchu.

Stan wojenny zastał mnie w Paryżu, gdzie przebywałem z tygodniową wizytą naukową. Musiałem zdecydować co robić, wracać do kraju czy nie? Ponieważ byłem dysydentem partyjnym i działałem w Solidarności, obawiałem się, że zostanę natychmiast internowany, tak jak moi koledzy z Instytutu, Ludwik Turko, Jerzy Przystawa, Zbigniew Oziewicz. Jeszcze przed stanem wojennym Instytut raczej aktywnie uczestniczył w "działalności dywersyjnej" - propagowanie ulotek Solidarności itp. Na skutek znajomości naukowych Łopuszańskiego udało mi się z Paryża wyjechać do Getyngi. Tam dostałęm wezwanie na policję i zaproponowano mi azyl polityczny. Jakoś za bardzo czułem się Polakiem by tę propozycję przyjąć. Pomagałem więc tylko w wysyłaniu paczek dla internowanych kolegów i aktywizowałem międzynarodową społeczność naukową do pisania protestów w sprawie internowanych i uwięzionych kolegów z Instytutu. Z listów wiem, że Łopuszański robił co mógł by stawać w ich obronie i ze swej strony organizował międzynarodową akcję protestu. Moi partyjni koledzy z Instytutu poskładali legitymacje partyjne, ja jako, że byłem zagranicą, wciąż tą legitymację miałem. Wróciłem z zagranicy, kiedy trochę zaczęło przycichać, koledzy byli wypuszczani z obozów, pod koniec roku 1982-go. Na drugi dzień po powrocie poszedłem oddać moją legitymację. Przekonywano mnie, że "teraz już będzie lepiej", że Generał jest Dobrym Polakiem itd. Bez skutku. Dostałem się wtedy, jak się później dowiedziałem, na "specjalną czarną listę". Moja profesura odwlokła się o całe lata mimo wielokrotnych interwencji Łopuszańskiego, Rektora i kogo tam jeszcze. Podobno sam Generał powiedział NIE!

Takie to były czasy. Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska (czy ono na pewno jest "polskie"?) tak kończy artykuł Katarzyny Kaczorowskiej:

"Dyrektor wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej Włodzimierz Suleja mówi jednak wprost: - Profesor był tajnym współpracownikiem."

Chciałbym zapytać, czy dzisiaj mamy pewność kto nie jest "tajnym wspólpracownikiem"? Tyle, że innej agencji, na służbie innego zagranicznego wywiadu? Jeśli Polska będzie dalej szła w tym kierunku w jakim zmierza dzisiaj, nie wróżę mojemu krajowi niczego dobrego.

Kończąc zacytuję następujący akapit z artykułu w Słowie:

"Dwa lata temu podczas uroczystego jubileuszu odnowienia 50-lecia doktoratu na Uniwersytecie Jagiellońskim profesor Jan Łopuszański wygłosił przemówienie. Powiedział między innymi: "Wielkie zdolności nie muszą oznaczać wysokiego morale. Ludzie genialni muszą jednak wypełnić swoją kulturalną misję im powierzoną, jeśli warunki bytowe na to pozwolą. Szkoda, że tak mało łączy morale z talentem!".
Na koniec zacytował Marcina Lutra: "Oto stoję tu. Nie potrafię być inny. Boże, pomóż mi. Amen".."

Zachęcam gorąco wszystkich Czytelników do dzielenia się swoimi własnymi wspomnieniami. Może coś przekręciłem, może pamietam nie tak? Może czegoś istotnego nie napisałem? Proszę gorąco o kontakt, czy to wkomentarzach, czy to prywatny. Na naszych oczach tworzy sie historia. Bądźmy jej uczestnikami.

Naukowiec, zainteresowany obrzeżami nauki. Katalog SEO Katalog Stron map counter Życie jest religią. Nasze życiowe doświadczenia odzwierciedlają nasze oddziaływania z Bogiem. Ludzie śpiący są ludźmi małej wiary gdy idzie o ich oddziaływania ze wszystkim co stworzone. Niektórzy ludzie sądzą, że świat istnieje dla nich, po to, by go pokonać, zignorować lub zgasić. Dla tych ludzi świat zgaśnie. Staną się dokładnie tym co dali życiu. Staną się jedynie snem w "przeszłości". Ci co baczą uważnie na obiektywną rzeczywistość wokół siebie, staną się rzeczywistością "Przyszłości" Lista wszystkich wpisów  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka