Arkadiusz Jadczyk Arkadiusz Jadczyk
294
BLOG

Dewiacje w nauce

Arkadiusz Jadczyk Arkadiusz Jadczyk Kultura Obserwuj notkę 6
W opublikowanej w r. 1986 książce „Deviance and moral boundaries. Witchcraft, the Occult, Science Fiction, Deviant Sciences and ScientistNachman Ben-Yehuda z Hebrajskiego Uniwersytetu w Jerozolimie poddaje drobiazgowej analizie obydwa zjawiska: patologię i dysydencję, obejmując obydwa jedną wspólną nazwą: „dewiacje”. Nie jest, moim zdaniem, to wybór najszczęśliwszy, bowiem, jak zresztą przyznaje sam autor, zjawiska te mają różne funkcje społeczne. Do patologii w nauce zaliczyć trzeba oszustwa, naciąganie wyników badań, dyskryminację nieprzyjaciół i preferowanie przyjaciól, kradzież wyników i idei innych badaczy, ataki ad hominem, a take zaniedbywanie obowizku poszukiwania prawdy i obnażania fałszu. Dysydencję natomiast można podzielić na dwa rodzaje. Rodzaj pierwszy to rozwijanie badań w niekonwencjonalnych kierunkach przez ekspertów w danych dziedzinach, wbrew przyjętym w danej chwili lub w danym miejscu paradygmatom. Rodzaj drugi to proponowanie i rozwijanie niekonwencjonalnych idei, które leża poza granicami wyuczonych kwalifikacji proponentów. Czasem obydwa zjawiska, patologia i dysydencja, występują razem. Na przykład jakiś decydent lub kierowana przez niego spatologizowana instytucja naukowa zwalcza „dysydentów” tylko dlatego, że zagrażają oni „ustalonemu porządkowi”. Z drugiej strony istnieją dysydenci, którzy wykorzystują patologiczne cechy struktur instytucji naukowych i społecznych po to, by zyskać sławę i pieniądze pomimo nonsensów, które publikują.

W przypadku dra E, przedstawionego w moim wczorajszym wpisie, mamy do czynienia zarówno z patologią jak i z dysydencją. Sam E to niewątpliwie dysydent drugiego rodzaju. Ale też przypadek patologiczny. Z drugiej strony instytucje sponsorujące, dziś i wprzeszłości, działalność dra E wykazują odchylenia patologiczne. Może to być zamierzone (tak też się zdarza), może też być wynikiem lenistwa. Nauka, niestety, nie ma wypracowała skutecznych mechanizmów zabezpieczenia się przed patologicznym zwyrodnieniem. Ben Yehuda komentuje tak oto pisze o skutkach ponoszonych przez spatologizowanych uczonych:

"Nie są wzywani do sądu i nie odsiadują wyroków, nie ma isntytucji probacji czy grzywny. Inaczej niż pozostali przestępcy, spatologizowany uczony nie podlega niczemu podobnemu do sytemu karnego. Podejrzenie o patologiczne działanie nie prowadzi do złożenia przez kogoś skargi do publicznych urzędów kontroli (np. policji); posądzony nie ma żadnych formalnych praw ani też obligacji; nie czuwa nad nim nikt, poza recenzentami, nie ma on też szans na to, by wybronić się publicznie (lub by uzyskać profesjonalną obronę); sprawa zazwyczaj nie kończy się procesem. Posądzenie naukowca o nieuczciwość odbywa się zwykle gdzieś za jego plecami (co czyni taki fakt trudnym do udokumentowania). W wielu przypadkach patologiczne działania naukowca nie trafiają do wiadomości publicznej. Jego przełożeni nie są skłonni by sprawę ujawnić, bowiem mogło by to narazić reputację i wiarygodność zarówno ich samych jak i instytucji. Stąd, jeśli nie mamy do czynienia z oszustwem na wielką skalę, najgorszym co może się zdarzyc jest utrata pracy. I chociaż niewątpliwie jest to rzecz poważna, jest to kara nieporównywalna z karami oczekującymi innych urzędników grzeszników."

Nauka powinna być podstawową metodą dochodzenia do Prawdy, a także dochodzenia co to jest Prawda. Kiedy chore jest choć jedno ogniwo w tym złożonym procesie, zakażeniu ulegają pozostałe ogniwa.

Na zakończenie, by się nieco odprężyć, przedstawię moje pierwsze doświadczenia z dysydencją i patologią w nauce.

Moje pierwsze zetknięcie z patologią w nauce nastąpiło jeszcze w czasie studiów. Byłem wtedy studentem drugiego roku fizyki i jednym z przedmiotów do zaliczenia była pracownia fizyczna. Mieliśmy tam wykonywać samodzielnie doświadczenia mające potwierdzić znane prawa fizyki. Jednym z nich było słynne doświadczenie Millikena, gdzie to obserwacja ruchu naładowanych małych kropel oleju powinna była potwierdzić fakt kwantowania ładunku elektrycznego. Niestety moje obserwacje nie chciały tego potwierdzić, co groziło niezaliczeniem przedmiotu. Koledzy doradzili mi bym przygotował sprawozdanie wypróbowanym przez nich sposobem - „od końca”, tzn. bym „poprawił” wyniki moich obserwacji tak, by otrzymać wynik oczekiwany przez prowadzącego ćwiczenia asystenta. Choć nie było to takie proste, wymagało bowiem dobrej znajomości zagadnienia i sporo rachunków, niemniej skończyło się sukcesem – ćwiczenie zaliczyłem. Nabrałem jednak przy tym niechęci do fizyki doświadczalnej i wybrałem specjalizację fizyka teoretyczna, która była dla mnie „czystsza”. Tam też zetknąłem się po raz pierwszy z „dysydentami” w nauce. Wykładowcą analizy matematycznej był prof. A.Z., matematyk, który pasjonował się wszakże astronomią, kosmologią, a także takimi niestereotypowymi działami matematyki jak teoria gier i teoria pościgu. Poczułem do niego od początku wielką sympatię, chyba odwzajemnioną, bowiem jeszcze będąc studentem byłem częstym gościem w jego domu i pod jego kierunkiem napisałem moją pracę dyplomową - z kosmologii (formalnym promotorem pracy był wszakże fizyk, tak bowiem wymagały przepisy). Moja praca dyplomowa była dysydencka, bowiem szła niejako „pod prąd”. Dyskutowane przeze mnie, na sugestię prof. A.Z, modele kosmologiczne nie mieściły się w ramach standardowej kosmologii opartej na ogólnej teorii względności Einsteina. Sam profesor A.Z. dwa razy zmieniał miasto i uczelnię, w końcu wyemigrował. Z innym dysydentem spotkałem się na czwartym roku studiów. Konikiem profesora R.S.I. była teoria informacji. Cokolwiek, według programu studiów, miało być przedmiotem jego wykładu, kończyło się za zawsze na tym, że studenci dowiadywali się na wykładach przede wszystkim o teorii informacji. Prof R.S.I. długo nie zabawił w nieprzychylnym dla dysydentów środowisku i wkrótce przeniósł, wraz z dwójką zdolnych asystentów, na inną uczelnię, w innym mieście, gdzie wkrótce zotał dyrektorem instytutu. I tym razem, od początku, czułem do niego wielką sympatię. Kiedy już rozpoczynałem na poważnie moją karierę naukową, zapraszał mnie wielokrotnie na dyskusje i referaty, był również jednym z życzliwych recenzentów mojej rozprawy habilitacyjnej. Chorobą dysydencką zaraziłem się chyba od tych moich nauczycieli. Do dziś się z niej nie wyleczyłem i wyleczyć nie zamierzam.

Naukowiec, zainteresowany obrzeżami nauki. Katalog SEO Katalog Stron map counter Życie jest religią. Nasze życiowe doświadczenia odzwierciedlają nasze oddziaływania z Bogiem. Ludzie śpiący są ludźmi małej wiary gdy idzie o ich oddziaływania ze wszystkim co stworzone. Niektórzy ludzie sądzą, że świat istnieje dla nich, po to, by go pokonać, zignorować lub zgasić. Dla tych ludzi świat zgaśnie. Staną się dokładnie tym co dali życiu. Staną się jedynie snem w "przeszłości". Ci co baczą uważnie na obiektywną rzeczywistość wokół siebie, staną się rzeczywistością "Przyszłości" Lista wszystkich wpisów  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura