Czytam (do poduszki) książkę „Bankrupting Physics”. Autorami są: niemiecki fizyk teoretyk Alexander Unzicker i kanadyjska dziennikarka specjalizująca się w historii fizyki, Sheilla Jones. Unzickera lubię. Jones napisała świetną książkę o historii mechaniki kwantowej „Quantum Ten”.
Czytam i myślę. Na razie mam za sobą pięćdziesiąt stron. Te pięćdziesiąt wystarcza by wpaść w stan przygnębienia. Unzicker znęca się szczególnie nad kosmologami i astrofizykami. Naśmiewa się też z teorii strun. Ale szczególnie wyśmiewa „ciemną materię” i „ciemną energię” - byty wprowadzone na wzór epicykli Ptolemeusza – by tylko ratować walącą się starą teorię.
Wysoko stawia natomiast szczególną i ogólną teorię względności – co do ich słuszności nie ma najmniejszych wątpliwości. Myślenie Einsteina jest dla niego wzorem.
Więc zacząłem się zastanawiać nad tym jakie to ja sam mam grzechy na sumieniu? Czy przyczyniałem się do bankructwa fizyki? Jak? Na ile?
Jako fizyk teoretyk, a ściślej, fizyk matematyczny, bankrutuję fizykę ze szczególną łatwością. Bo matematyka jest dla mnie łatwa, fizyka trudniejsza. Cóż łatwiejszego niż pętanie się po wyimaginowanych matematycznych bytach, które z rzeczywistością niewiele mają wspólnego? Ale przecież to nie wszystko. Chcąc jakoś jednak nawiązać do fizyki zająłem się „modelami fenomenologicznymi”. Ot – byle opisać rzeczywistość, wprowadzając tyle parametrów ile dusza zapragnie i nie martwiąc się wyprowadzeniem opisu zjawiska wychodząc od prostych podstaw.
Tak właśnie powstała moja ulubiona teoria EEQT. Przez ostatni miesiąc zajmowałem się niemal wyłącznie komputerowym modelem powstawania śladów cząstek w emulsji jądrowej. W końcu pracę nad tym niemal skończyłem. Z jakim wynikiem? Ano z takim, że doszedłem do wniosku, że moja teoria jest bez sensu. Owszem, wymodeluje zjawisko, ale jakim kosztem?! Przyroda tak nieporadnie działać nie może. Einstein miał rację: Bóg nie gra w kości. W co gra?
Skoro moja teoria nie ma sensu, skoro jest przyczynkiem do ogólnego zjawiska bankrutowania fizyki, dokąd zatem mam iść?
Nie rozumiem mechaniki kwantowej, ale coś w niej jest. Najprostsza ontologicznie jest idea de Broglie'a – Bohma. Są cząstki i są pilotujące je fale. Ale i tu potrzebne są kości do gry. Tyle, że wymagają mniejszej ilości rzutów. Przy tym ontologia samej pilotującej cząstkę fali jest niejasna.
Wracam do Unzickera: ten chwali Einsteina za ogólną teorię względności. A wszystko zaczęło się od tego, że Einstein wziął na serio niewyjaśnioną równość masy grawitacyjnej i bezwładnej. Zastanawiam się: czy nie mógłbym zrobić czegoś podobnego? Czy mamy jeszcze jakąś niewyjaśnioną równość?
Ano, mamy. Stała struktury subtelnej ma niewyjaśnioną wartość równą 137 (albo 1/137, zależnie od tego jak się ja zdefiniuje). 137 to prawie jak 1.
Przy innym wyborze jednostek byłaby jedynką. Zakładając, że jest jedynką, pozwala nam wyrazić stała Plancka przez wielkości elektryczne. Wniosek: całą teorię kwantów powinno dać się wyprowadzić z elektromagnetyzmu. Tylko którego? I jak to zrobić? Będę nad tym myślał.
Komentarze