Mam wrażenie, że trafili nawet do science fiction, trochę „zbeletryzowani", ale zasadniczo tacy, jak ich sportretowano w prasowych relacjach.
Bliźniacy mieli wtedy po dwadzieścia sześć lat, a przebywali w rozmaitych zakładach służby zdrowia od czasu, kiedy skończyli lat siedem. Rozpoznawano u nich autyzm, psychozę lub ciężkie opóźnienie w rozwoju. Większość opisów kończono wnioskiem stwierdzającym, że — jak to bywa z „uczonymi idiotami" — „nie są niczym specjalnym", poza tym że mają nadzwyczajną „dokumentującą" pamięć, rejestrującą najdrobniejsze szczegóły postrzegane wzrokiem, i używają nieświadomego algorytmu, pozwalającego im natychmiast stwierdzić, w jakim dniu tygodnia przypadała czy przypadnie określona data z odległej przeszłości czy przyszłości.
— wykrzykują i całe przedstawienie się powtarza. Podadzą ci też datę każdej Wielkanocy z tego samego okresu osiemdziesiąt tysięcy lat.
— Sto jedenaście! — krzyknęli jednocześnie, a potem John powiedział półgłosem: — Trzydzieści siedem. — Michael powtórzył tę liczbę, John powiedział ją jeszcze raz i umilkł.
Policzyłem zapałki — zabrało mi to trochę czasu — i było ich 111.
— W jaki sposób policzyliście je tak szybko? — spytałem.
— Nie liczyliśmy ich — odparli. — Z o b a c z y l i śmy sto jedenaście.
Podobne rzeczy opowiadano o Zachariaszu Dase, geniuszu liczb, który natychmiast wykrzykiwał „183" albo „79", jeśli rozsypywano przed nim garść grochu. Sygnalizował. najlepiej jak mógł — on też był ograniczony umysłowo — że nie liczy ziarnek grochu, ale po prostu w okamgnieniu „widzi" ich liczbę jako całość.
— Dlaczego wymieniliście liczbę „37" i powtórzyliście ją jeszcze dwa razy? — spytałem bliźniaków.
— Trzydzieści siedem, trzydzieści siedem, trzydzieści siedem, sto jedenaście — zawołali jednym głosem.
A to, jeśli to możliwe, zdumiało mnie jeszcze bardziej. To, że w okamgnieniu potrafili z o b a c z y ć liczbę 111 było czymś nadzwyczajnym, ale chyba nie bardziej niż „gis" Oakleya —można powiedzieć, że mieli „słuch absolutny" do liczb. Ale następnie rozłożyli liczbę 111 na czynniki, nie mając na to żadnej metody, nawet „nie wiedząc" (w zwykły sposób), co znaczą czynniki. Czyż nie zaobserwowałem właśnie, że nie potrafią dokonać najprostszych obliczeń i że nie rozumieją (albo wydaje się, że nie rozumieją), co to jest mnożenie czy dzielenie? A jednak teraz spontanicznie podzielili liczbę złożoną na trzy jednakowe części.
— Jak żeście to obliczyli? — spytałem gorączkowo.
Wytłumaczyli mi, najlepiej jak umieli, w ubogich, kulejących słowach (ale być może nie ma słów, które dobrze opisywałyby te sprawy), że tego nie obliczyli, ale po prostu „zobaczyli" w mgnieniu oka.
Tym razem siedzieli w kącie, z tajemniczymi uśmiechami na ustach, uśmiechami, jakich nigdy przedtem nie widziałem. Przeżywali jakąś dziwną radość i spokój. Podkradłem się cichutko, by im nie przeszkodzić. Byli zatopieni w szczególnej, liczbowej rozmowie. John mówił jakąś liczbę —
liczbę sześciocyfrową. Michael uśmiechał się, kiwał głową i zdawał się smakować wymienioną liczbę. Potem on, na zmianę, wymieniał inną sześciocyfrową liczbę i teraz John ją podchwytywał i cieszył się nią w pełni. W pierwszej chwili wyglądali jak dwaj koneserzy próbujący win, dzielący się rzadkimi smakami, wymieniający wyrazy uznania. Nie zauważyli mnie. Siedziałem cicho, zafascynowany, oszołomiony.
C o oni robili? Co, u licha, tu się działo? Nic z tego nie rozumiałem. Może była to jakaś gra, ale obdarzona taką głębią i powagą, takim pogodnym, medytacyjnym i niemal świętym skupieniem, jakich przedtem nie widziałem w żadnej zwykłej grze i jakich z pewnością nie widziałem u zazwyczaj pełnych niepokoju i zdekoncentrowanych Bliźniaków. Zadowoliłem się zanotowaniem wymienionych liczb, które w tak widoczny sposób sprawiały im niezwykłą radość, które „kontemplowali", smakowali i dzielili w duchowej wspólnocie.
Czy te liczby mają jakieś znaczenie, zastanawiałem się w drodze do domu, czy mają jakiś „prawdziwy" czy uniwersalny sens, czy — jeśli w ogóle — mają jedynie znaczenie dla Bliźniaków jak sekretne i niemądre „języki", które bracia i siostry czasem dla siebie tworzą?
Ujrzeli nagle, po chwili jakiegoś niesłychanego wewnętrznego procesu sprawdzania, moją ośmiocyfrową liczbę jako liczbę pierwszą — i sprawiło im to najwyraźniej ogromną radość, w dodatku radość podwójną. Po pierwsze, wprowadziłem do gry nowość, liczbę pierwszą rzędu, z jakim nigdy przedtem się nie Zetknęli. A po drugie, było oczywiste, że zrozumiałem, co robią, podobało mi się to. budziło mój podziw i chciałem się w to włączyć.
Przesunęli się trochę, by zrobić miejsce dla mnie, nowego gracza w liczby, trzeciego w ich świecie. Wtedy John, który zawsze wodził prym, zamyślił się na bardzo długo — musiało minąć co najmniej pięć minut, ale nie ośmieliłem się poruszyć i wręcz starałem się nie oddychać — a potem wypowiedział
liczbę dziewięciocyfrową. Po podobnym czasie jego brat Michael wymienił kolejną. I potem ja, zerkając ukradkiem do mojego zeszytu, wniosłem swój raczej nieuczciwy wkład — dziesięciocyfrową liczbę pierwszą.
Teraz pełna zdziwienia cisza zapadła na jeszcze dłużej i wreszcie John, po cudownej wewnętrznej kontemplacji, wyrzucił z siebie dwunastocyfrową liczbę. Nie mogłem sprawdzić, czy jest to liczba pierwsza, i odpowiedzieć inną, ponieważ mój zbiór kończył się na liczbach dziesięciocyfrowych i był, z tego co wiedziałem, czymś wyjątkowym.
Ten spokój rzeczywiście został zakłócony i zniszczony dziesięć lat później, kiedy zadecydowano, że Bliźniaków należy rozdzielić. „Dla ich własnego dobra", by zapobiec ich „niezdrowej komunikacji", i po to, by mogli „wyjść na zewnątrz i zmierzyć się ze światem [...\ w odpowiedni, społecznie aprobowany sposób" (jak ujęto to w medycznym i socjologicznym żargonie). Tak więc rozdzielono ich w 1977 roku. Rezultaty można uważać za satysfakcjonujące albo okropne. Obu braci przeniesiono do schronisk. Pod ścisłą kontrolą, za niewielkie kieszonkowe, wykonują podrzędne prace. Potrafią jeździć autobusami, jeśli dokładnie się ich poinstruuje i da im żetony. Są w stanie umyć się i ubrać dość schludnie, choć nadal na pierwszy rzut oka wiadomo, że są upośledzeni umysłowo i psychotyczni.
To są pozytywne skutki. Negatywne polegają na tym (w ich historiach choroby nie ma o tym wzmianki, ponieważ nigdy tego nie zauważono), że pozbawieni swojego liczbowego „obcowania" oraz czasu i możliwości, by „kontemplować" cokolwiek — zawsze ich poganiano i popychano od jednego zajęcia do drugiego — prawdopodobnie stracili swój niezwykły liczbowy talent, a razem z nim radość i sens życia. Ale to, bez wątpienia, uważane jest za niewielką cenę za ich rzekomą niezależność i „społeczną aprobatę", jaka ich spotyka.
Przypomina to leczenie zaaplikowane Nadii — auty-stycznemu dziecku z fenomenalnym talentem do rysowania (patrz rozdz. 24). Nadię też poddano terapeutycznemu reżimowi, który miał pomóc znaleźć „sposoby zmaksyma-lizowania innych zdolności". Ostateczny efekt był taki, że Nadia zaczęła mówić, ale przestała rysować. Nigel Dennis tak to komentuje: „I tak oto mamy geniusza, którego pozbawiono geniuszu, nie zostawiając nic poza kalectwem. Co mamy myśleć o takim osobliwym leczeniu?"
Komentarze