Gdy pojawia się okazja – nie należy jej przegapić. Ale okazje bywają różne. Bywają te dobre, nam sprzyjające, ale bywają też złudne, kuszące, a jednak prowadzące do klęsk i katastrof. Rozpoznać je niełatwo. Logika nie zawsze wystarcza. Trzeba zdawać się na intuicję. A z tą też różnie bywa.
Z drugiej strony unikanie ryzyka za wszelką cenę też nie jest specjalnie mądre. Bo to, co naprawdę ważne przychodzi często wraz z ryzykiem.
Tak było i ze mną. Nadarzyła się okazja. Szukała ze mną kontaktu znana paryska firma wydawnicza. W środę podpisałem kontrakt. Samo podpisywanie było czekoladowe:
W kontrakcie stoi, że napiszę książkę, w stylu popularnym, a termin jest do 12-go lutego 2012. Początkowo, jak widać na poniższym obrazku, termin był wcześniejszy.
Wytargowaliśmy przesunięcie – na dzień urodzin Laury.
Targowałem się trochę o tytuł zaproponowany przez wydawcę (nie będę go tu ujawniał). Wydawca miał na uwadze sprzedaż, ja miałem na uwadze treść. W końcu ustąpiłem dochodząc do wniosku, że tytuł nie jest ważny. Ważna jest treść. Zaś wydawca zgodził się na podtytuł.
W Paryżu było zimno.
Francuzi manifestowali.
A mi zrobiło się cieplej gdy w księgarni trafiłem na książkę o dodatkowych wymiarach:
W samej rzeczy, zanim zabiorę się na dobre do książki, spróbuję przedtem dokończyć kolejną pracę o geodezyjnych – tym razem w przestrzeni ośmio-wymiarowej, a kończących się na czterowymiarowym kawałku brzegu tej przestrzeni – ten brzeg to my. Nasza czasoprzestrzeń.